Kochani, z tym postem zbierałam się już od jakiegoś miesiąca. Nigdy nie miałam czasu, by go napisać i chęci także trochę zabrakło. Wreszcie się zmobilizowałam i przekopałam stare albumy ze zdjęciami. Znalazłam wiele "perełek", które niegdyś uważałam za prawdziwe dzieła sztuki i byłam z nich wielce dumna. Dziś, jak patrzę na te zdjęcia czuję niesmak i zdegustowanie. Gdzie ja miałam oczy, że takie bohomazy uznawałam za coś naprawdę ładnego? Cóż... praktyka czyni mistrza i z czasem człowiek staje się coraz lepszy w tym, co robi. Wpis ten dedykuję wszystkim, którzy chwilowo zwątpili w swoje siły i nie wierzą, że mogą odnieść sukces oraz spełniać swoje marzenia. I nie tylko w dziedzinie wizażu, ale w ogóle.
Żyjemy w ciężkich czasach. Bardzo trudno osiągnąć zaplanowany cel, bo konkurencja jest miażdżąca. Mamy jakieś tam swoje plany, marzenia, które i tak weryfikuje życie. Niekiedy tyle razy dostajemy po tyłku, że zaczynamy wątpić w to, że możemy odnieść sukces. Przychodzą chwile zwątpienia. Raz większe, raz mniejsze, a niektóre tak duże, że całkowicie tracimy wiarę w to, co robimy i poddajemy się. Brakuje motywacji, zapału, a może niekiedy szczęścia? Nie ma gotowej recepty na cudowne życie, ale tym, co robimy możemy powoli zbliżać się do tego ideału.
Ja wizażem interesowałam się już od dawna, ale brakowało mi jakiegoś bodźca, dzięki któremu zaczęłabym to robić bardziej profesjonalnie. Wiecie dlaczego? Bo ja już uważałam się za profesjonalistkę. Może to trochę wina tego, iż nie przyjmowałam w ogóle do siebie krytyki i opinii ludzi, którzy chcieli dla mnie dobrze. Dalej leciałam w utarte schematy uważając, że maluję naprawdę świetnie i nie muszę się już niczego uczyć. Tak naprawdę sama nie wiem, kiedy zaczęłam dostrzegać, że moje makijaże są żałosne i jeszcze dużo pracy przede mną zanim będę malować tak, jakbym chciała. Otworzyłam się na pomoc ze strony innych. Brałam pod uwagę ich opinie i rady. Zaczęłam ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć... Od tamtego czasu zrobiłam ogromny krok na przód. Jak duży, zobaczycie sami na poniższych zdjęciach.
Aktualnie nie uważam się za profesjonalistkę mimo skończenia kursów, szkoły wizażu i mojego podejścia nie zmieniło nawet zdanie egzaminu czeladniczego na ocene bardzo dobrą. Uważam, że to, co robię wychodzi mi dobrze, ale nadal się uczę i tak naprawdę będę uczyć się całe życie. To, co sobie zaplanowałam powoli spełnia się, ale wiem, że jeszcze daleka i ciężka droga przede mną. Mam takie swoje małe marzenie. Kiedyś chciałabym mieć własną szkołę wizażu i stylizacji, może swoje studio kreowania wizerunku? Myślę, że jest to cel możliwy i bardzo realny, ale także odległy w czasie. Wychodzę z założenia, że wszystko da sie osiągnąc małymi kroczkami wprost do celu.
Tutaj także chciałabym szczerze podziękować ludziom, którzy nie pozwolili mi się poddać i motywowali do dalszej pracy nad sobą. Jestem Wam bardzo wdzięczna za to, co zrobiliście, bo dzięki konstruktywnej krytyce i radom wiele się nauczyłam, choć czasami było ciężko.
Kochani, jeżeli macie swoje marzenia- walczcie o nie z całego serca. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale najgorsze, co można zrobić, to poddac się na samym początku, nawet nie walcząc o swoje szczęście.
Aby nie być gołosłowną zamieszczam swoje "najlepsze makijaże" sprzed ostatnich kilku lat. Będzie można się trochę pośmiać ;D I krytyka także mile widziana. Mam dystans do siebie (przynajmniej tak mi się wydaje), a poza tym- każda z nas tak zaczynała. nikt nie urodził się mistrzem w żadnej dziedzinie.
Na początek jedziemy z czasami licealnymi. Tutaj dopiero zaczynałam. Te makijaże sa tak niechlujne, że nawet nie chce mi się tego komentować. Wszystkie robione na jedno kopyto, trochę sfatygowaną pacynką, która już dawno miała czasy swojej świetności za sobą. O tym, co to podkład czy puder to chyba jeszcze w ogóle nie wiedziałam.
Nastały czasy studenckie. Tutaj już naprawde szalałam uważając się za mistrzynie nakijażu ;) Zakupiłam sobie paletkę z firmy Ruby Rose i dużo pacynek. dowiedziałam się także, co to puder i podkład, ale nie potrafiłam dobrac odpowiedniego odcienia do swojej cery. Efekt był opłakany. Zaczęłam także robić makijaże fantazyjne pod wpływem filmików na youtubie.
Panerka także mnie nie ominęła. Pierwsze podejście i jakże udane, a zwłaszcza ta dopracowana kreseczka i niewyregulowana brew, mistrzostwo świata!
tutaj natomiast przeszłam samą siebie... Pamiętam dokładnie, jak bardzo dumna byłam z tego makijażu. Chyba nawet gdzieś w nim wyszłam. Współczuję tym, którzy mnie wtedy widzieli na ulicy, to musiał być koszmarny widok.
I stało się. Poszłam na kurs wizażu. O tym, czy było warto nie będe się rozpisywać, ponieważ z perspektywy czasu wiem, że gdyby nie ciężka praca nad sobą i nieustanne szlifowanie swoich umiejętności nadal byłabym na etapie z powyższych zdjęć. Początki nie były łatwe, ale trochę zgubiło mnie to, iż uważałam, że wszystko wiem i umiem. Nie brałam sobie do serca rad osób, które chciały dla mnie dobrze i przez długi czas zafiksowałam się na pewnym etapie.
Makijaże już może minimalnie lepsze od powyższych, ale nadal pełne błędów i niedociągnieć.
Moje pierwsze smokey eye... miałam już wtedy pędzelki i trochę lepsze cienie.
I kombinowanie z kolorami
Może to i lepiej, bo na pewno już dosyć macie oglądania tych dzieł sztuki.
Hm... mimo wszystko uważam, że warto trzymać takie zdjęcia i wracac do nich za każdym razem, gdy dopadnie nas kryzys. To jest mój dorobek i mimo tego, że nie mam się czym chwalić, to widzę, jak wielką drogę przeszłam od samego początku i to daje mi siłę, by się nie poddać i iśc dalej. Niestety- nie mogę powiedzieć, że należę do osób, które mają talent do malowania... Wszystko, co osiągnęłam jest po prostu wyćwiczone i zdobyte poprzez ciężką pracę nad sobą i walkę z własnymi słabościami. Dzisiaj jestem silniejsza dzięki temu wszystkiemu i mogę rozwijać się nadal!
PS. Tytuł wpisu to oczywiście ironia ;D